— Puszczą z dymem Paryż cały, gdy przyrzeknę im bezkarność.
— Żądam od ciebie, opacie — rzekł Fouquet, ocierając pot z czoła — żądam, abyś pchnął tych stu dwudziestu swoich na ludzi, których ci wskażę w pewnej danej chwili... Czy to możliwe?...
— Nie pierwszy raz podobna gratka im się przytrafia.
— Wierzę; lecz ci bandyci rzucą się... na siłę zbrojną?...
— Zatem, zwołaj wszystkich stu dwudziestu, opacie.[1]
— Zatem, zawołaj wszystkich stu dwudziestu, opacie.
— Dobrze!... a gdzie?...
— Na drodze do Vincennes, jutro, punkt o drugiej.
— Dla odbicia Lyodota i d‘Emerysa?... Lecz tam można dostać po skórze.
— I jak jeszcze. Czy boisz się?...
— O siebie, nie, lecz o pana...
— Czy twoi ludzie będą wtajemniczeni?...
— Zanadto są sprytni, ażeby nie odgadnąć. Minister, podnoszący broń przeciw swojemu królowi... naraża się bardzo.
— Co ci to szkodzi, przecież ja płacę?... W każdym razie mój upadek pociągnie i ciebie.
— Roztropniej byłoby siedzieć cicho, i pozwolić królowi na tę małą satysfakcję.
— Rozważ to dobrze, opacie, że zamknięcie Lyodota i d‘Emerysa w Vincennes, to początek ruiny całej mojej familji. Powtarzam ci, że gdy mnie zaaresztują, ciebie wsadzą do więzienia; a jeżeli mnie uwiężą, to ty niezawodne pojedziesz na wygnanie.
— Dosyć, panie. Czy masz mi jeszcze co rozkazać?...
— Mówiłem już: chcę, aby dwaj poborcy, których wydają na ofiarę, gdy tylu zbrodniarzom wszystko uchodzi bezkarnie, chcę, aby zostali wydarci z rąk wrogów moich... Przygotuj się i rozważ następstwa. Podejmujesz się tego?...
— Podejmuję.
— Przedstaw mi swój plan.
- ↑ prawdopodobnie błąd składu; powinien być w tym miejscu inny tekst