Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/295

Ta strona została uwierzytelniona.
—   295   —

pytany z uszanowaniem, kontent z rozmowy z tak dostojnymi panami.
— Za półtorej godziny, to wyciągajmy nogi, a przybędziemy jeszcze na czas, aby odebrać moje trzysta siedemdziesiąt pięć liwrów i oddalić się przed przybyciem skazanego.
— Skazanych, proszę pana — ciągnął mieszczanin — bo jest ich aż dwóch.
— Tysiączne dzięki, mój panie — rzekł d‘Artagnan, który z wiekiem stał się niezmiernie ugrzecznionym.
Pociągnął Raula i skierował się szybko w stronę Greve.
Tłum coraz się zwiększał i gdyby nasz muszkieter nie posiadał silnej pięści i ramion, przywykłych do torowania sobie drogi w najciaśniejszych przejściach, ani on, ani Raul nie dotarliby nigdy do miejsca przeznaczenia.
Postępowali ciągle wybrzeżem, na jakie wydostali się z ulicy Św. Honorjusza po wyjściu od Athosa.
D‘Artagnan szedł pierwszy, zrobiwszy z ramienia trójkąt, który umiejętnie wpychał pomiędzy zgromadzonych — i zmuszał do rozstępowania się, bo rozlatywali się na wszystkie strony, jak kawałki drzewa z pod siekiery.
Uciekał się też do pomocy rękojeści od szpady. Wsuwał ją pomiędzy więcej upartych i, obracając jak świdrem, rozłączał nieraz męża z żoną, wuja z siostrzeńcem i brata z bratem. Wszystko to czynił tak naturalnie, z uśmiechem miłym i uprzejmym, że potrzeba chyba było być twardym, jak żelazo, aby nie przeprosić i nie ukłonić się, widząc muszkietera uśmiechniętego i pełnego ugrzecznienia.
Dotarli do stojących szubienic; Raul odwrócił się z obrzydzeniem. D‘Artagnan nie widział ich nawet, całą uwagę bowiem zwrócił na dom swój o szczycie zębatym, z oknami, pełnemi ciekawych... Rozróżnił na placu i około domów znaczną liczbę muszkieterów, będących na urlopie, niektórych z żonami, innych znów z przyjaciółmi, oczekujących chwili egzekucji. Najwięcej jednak radował go widok szynkarza, jego lokatora, który nie mógł nadążyć zapotrzebowaniom. Trzech chłopców