— Mnie się zdaje, że to więcej spiskiem pachnie — odparł d’Artagnan.
Jeszcze nie dokończył, gdy czterech ludzi weszło na podwórze i, nie zdradzając żadnych złych zamiarów, stanęło przy furtce, prowadzącej do ogrodu. Od czasu do czasu jednak spoglądali znacząco na d’Artagnana.
— Mordioux!... — szepnął d’Artagnan Raulowi — coś się święci. Czyś ty ciekawy, Raulu?...
— To zależy od okoliczności.
— Ja bo jestem ciekawy, jak stara baba. Wyjdźmy trochę i zobaczmy, jak plac wygląda. Grubo się założę, że się przedstawia ciekawie.
— Wiesz przecie, drogi kawalerze, że nie chcę być nieczynnym i obojętnym świadkiem wieszania tych dwóch biedaków.
— Cóż to myślisz, że ja jestem ludożercą?... Powrócimy tu przed egzekucją... Chodź...
Weszli do domu i umieścili się przy oknie, które, co było najdziwniejszem, pozostało niezajęte.
Dwóch tylko ludzi znajdowało się w tym pokoju, a ci, zamiast wyglądać oknem, podsycali ogień na kominie.
Zobaczywszy wchodzących, mruknęli do siebie:
— Oho!... pomoc!...
D‘Artagnan trącił łokciem Raula.
— Tak, moje zuchy, pomoc — powiedział. Mordieux!... przepyszny ogień... Kogóż to upiec zamierzacie?...
Zamiast odpowiedzi, roześmieli się jowalnie i dorzucili drzewa na ogień.
D‘Artagnan przypatrywał się badawczo.
— No, cóż — odezwał się jeden z palaczy — przysłano was, żeby nam oznajmić, kiedy mamy działać, wszak prawda?...
— Bezwiątpienia — rzekł d‘Artagnan, chcąc zbadać, co to znaczy. — Pocóż innego przyszlibyśmy tutaj?...
— Stańcie zatem przy oknie i patrzcie pilnie.
D‘Artagnan uśmiechnął się pod wąsem, skinął na Raula i stanął na czatach przy oknie.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/298
Ta strona została uwierzytelniona.
— 298 —