D‘Artagnan zauważył, że w grupach najwięcej ożywionych, uwijał się mężczyzna, który wszedł był do winiarni furtką, komunikującą z ogrodem i który potem przemawiał do zebranych w izbie gościnnej. Mężczyzna ten organizował oddziały, cicho i tajemniczo wydawał rozkazy.
— Mordioux!... — mruknął d‘Artagnan — pamięć mnie nie zawiodła... ja znam tego człowieka... wszak to Menneville... Co on tu robi, u djabła?.
Szmer głuchy, wzmagający się stopniowo, przerwał mu i zwrócił uwago w inną stronę. Szmer ten spowodował ukazanie się delikwentów; silny oddział łuczników jechał przodem i mijał właśnie węgieł arkady.
Jeden wielki krzyk, na podobieństwo wycia szakali, podniósł się na placu.
D‘Artagnan spostrzegł, że Raul zbladł śmiertelnie; trącił go w ramię i spojrzał nań surowo.
Ludzie, podsycający ogień, słysząc wrzask, zapytali, co się tam dzieje?
— Skazani nadchodzą, — rzekł d‘Artagnan.
— Dobrze, — odpowiedzieli, rozdmuchując płomień w kominie.
D‘Artagnan patrzył na nich z niepokojem.
Nie ulegało wątpliwości, że podtrzymując taki ogień bez żadnej widocznej potrzeby, musieli mieć jakieś niedobre zamiary.
Skazani ukazali się na placu.
Szli piechotą; kat ich poprzedzał; pięćdziesięciu łuczników strzegło po bokach.
Obaj ubrani czarno, bledzi byli, lecz spokojni.
Wspinali się na palce i patrzyli ciekawie po przez tłumy.
D‘Artagnana zdziwiły ich poruszenia.
— Mordioux!... — powiedział, — a to im pilno zobaczyć szubienicę!...
Raul cofnął się, nie mając sił odejść od okna. Greve, jak przepaść, pociągała wzrok ku sobie.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/300
Ta strona została uwierzytelniona.
— 300 —