— Na śmierć!... na śmierć!... — wrzeszczało pięćdziesiąt tysięcy głosów.
— Tak, niech giną!... przepadną!... — zawyła w odpowiedzi setka szaleńców.
— Na stryczek!... na stryczek!... — krzyczano jednocześnie — niech żyje król!...
— Nie!... nie!... precz z szubienicą!... — zawołała większość — niech żyje Colbert!...
— Patrzcie państwo!... — mruczał d‘Artagnan — to śmieszne doprawdy; byłem pewny, że to Colbert kazał ich powiesić.
W tej chwili masy się cofnęły i zatamowały na chwilę pochód delikwentów. Ludzie o podstawach zuchwałych, których d‘Artagnan już widział, tłocząc się i pchając, zdołali nakoniec dotrzeć do szeregów łuczników. Orszak zaczął się posuwać. Nagle z okrzykiem: „Niech żyje Colbert!...“ ci, których d‘Artagnan śledził ciągle, rzucili się na eskortę.
Poza tymi ludźmi były tłumy. Pośród piekielnego hałasu nastało straszne zamieszanie. Już nie okrzyki zniecierpliwienia, ani radości, lecz słychać było jęki bolesne. Halabardy tłukły, szpady na wylot przeszywały, muszkieterzy dali ognia... Zamieszanie, wrzawa okrutna, pośród której d‘Artagnan nic już nie widział. W chaosie tym jednak widniała jakaś myśl przewodnia, Skazanych uwolniono z rąk zbrojnej eskorty i popychano ku budynkowi pod znakiem Panny Marji. Ci, co ich tam ciągnęli, wołali: niech żyje Colbert!... Lud wahał się, na czyją przychylić się stronę. Głównie to powstrzymywało masy, iż ci, co wszczęli awanturę z okrzykiem: „niech żyje Colbert...“ wołali obecnie: precz z powrozem!... precz z szubienicą!... na stos!... spalmy złodziei!... żywcem na ogień rabusiów!...
To wreszcie podnieciło ludność.
Przyszli wszakże, ażeby patrzeć na spełnienie kary, a oto nadarzała się sposobność, że sami mogą ją wymierzyć. Była to prawdziwa gratka dla tłumów.
To też w jednej chwili stanęli po stronie napastników, wołając znaczną większością:
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/301
Ta strona została uwierzytelniona.
— 301 —