Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/303

Ta strona została uwierzytelniona.
—   303   —

D‘Artagnan zrozumiał nareszcie.
Spalą winowajców, a dom jego stanie się stosem ofiarnym.
— Halt!... mości panowie!... — krzyknął, dobywając szpady i stając na oknie — Menneville, a ty tu co robisz?...
— Panie d‘Artagnan!... — zawołał tenże — przepuść nas!...
— Spalić!... spalić!... złoczyńców!.. niech żyje Colbert!... — wołano z dołu.
D‘Artagnan nie mógł już wytrzymać.
— Mordioux!... — zaklął, — jakto, upiec tych biedaków, skazanych na powieszenie jedynie?... to nikczemność!...
Przed drzwiami tymczasem gromada ciekawych zamykała dostęp do domu.
Menneville i jego pomocnicy wraz ze skazanymi byli już zaledwie o dziesięć kroków od wejścia.
Maneville uczynił ostatni wysiłek.
— Na bok!... na bok!... — wołał z pistoletem w ręku.
— Spalić!... spalić!... — powtarzały tłumy, — ogień pod znakiem Panny Marji, rzucimy w niego rabusiów.
Niema już wątpliwości, to na jego dom uwzięli się... D‘Artagnan przypomniał sobie dawne hasło, niezawodne, tyle razy przez niego używane.
— Do mnie, muszkieterowie!... odezwał się wielkim głosem... głosem, który panował nad hukiem armat i rykiem burzy morskiej; — do mnie, muszkieterowie!...
Zawisł na ręku u okna i spadł w środek tłumu, zaczynającego nieco ustępować z przed domu, z którego okien ludzie jak grad padali.
Raul podążył za przyjacielem.
Obaj dobyli szpady.
Ilu było mieszkańców na placu, wszyscy usłyszeli komendę i poznali d‘Artagnana.
— Do kapitana!... do kapitana!... rozległo się po placu.
Tłumy rozstąpiły się przed nimi, jak fale przed okrętem.
W tejże chwili d‘Artagnan i Menneville znaleźli się oko w oko.