Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/305

Ta strona została uwierzytelniona.
—   305   —

ogień zalano dwiema beczkami wina. Spiskowi przez ogród uniknęli.
Łucznicy ciągnęli skazanych ku szubienicy.
Cała sprawa od tej chwili poszła żwawo.
Wykonawca nie bawił się długo, nie zważał na przepisy, bez wielkich ceremonij powiesił delikwentów.
Otoczono d‘Artagnana, winszowano mu, wynoszono pod niebiosa odwagę i męstwo. On zaś ocierał czoło zlane potem, zakrwawioną szpadę, i wzruszał ramionami, patrząc na Mennevilla konającego u nóg jego. Podczas gdy Raul odwracał oczy, łzami litości zaszłe, stary muszkieter wskazał szubienicę, na której wisielcy bujali się, jak owoc dojrzały.
— Biedacy!... — rzekł — spodziewam się, że umierając, błogosławili mnie, albowiem wybawiłem ich z okropnego położenia.
Usłyszał te słowa Menneville, wijący się w śmiertelnych konwulsjach. Uśmiech gorzki i pełen ironji przebiegł mu po wargach. Chciał przemówić, lecz wysiłek przyspieszył ostatnią chwilę.
— O!.. jakież to wszystko okropne — mruknął Raul — odejdźmy, już panie d‘Artagnan.
— Możeś ty raniony?.. - zapytał muszkieter.
— Nie, chwała Bogu.
— Otóż powiem ci, żeś zuch nie lada, mój Raulu. Posiadasz głowę ojca, a ramię Porthosa... O!... gdyby on był z nami, kochany Porthos, zobaczyłbyś, co potrafi...
Następnie, zapominając o tem, co go otaczało:
— Gdzie u djabła może być teraz, mój waleczny Porthos!.. — mruczał do siebie.
— Chodźmy już, kawalerze, chodźmy — nalegał Raul.
— Chwilkę tylko, młody przyjacielu, będę ci służył z ochotą tylko odbiorę moję trzydzieści siedem i pół pistola... Dom ten daje zanaczne dochody — dodał d‘Artagnan, wracając pod znak „Panny Marji“. — Powiem ci jednak otwarcie, Raulu, wolałbym, ażeby mniej przynosił, a znajdował się za to w innej dzielnicy Paryża.