— Oto — rzekł — klejnot ten dostałem od przyjaciela z lat dziecięcych, od człowieka, któremu wyświadczyłeś wielką przysługę.
Głos Fouqueta stłumiło wzruszenie.
— Ja?... oddałem przysługę jednemu z pańskich przyjaciół?... — rzekł muszkieter.
— Niepodobna, żebyś pan nie pamiętał, gdyż to było dziś właśnie.
— Jakże on się nazywał.
— D‘Emerys.
— Jeden ze skazanych?...
— Tak, jedna z ofiar nieszczęśliwych. Otóż panie d‘Artagnan, w nagrodę usługi, jakąś mu wyświadczył, proszę cię, przyjmij ten oto djament. Zrób to przez miłość dla mnie.
— Panie...
— Przyjmij, mówię ci... dzień dzisiejszy jest dla mnie dniem żałoby, później, kiedyś, może się dowiesz dlaczego... dzisiaj straciłem przyjaciela, otóż próbuję znaleźć innego...
— Ale, panie Fouquet...
— Adieu, panie d‘Artagnan, żegnam — zawołał Fouquet — albo lepiej do widzenia...
Minister wyszedł z gabinetu, pozostawiając w rękach muszkietera pierścień i dwadzieścia tysięcy liwrów.
— O!... — rzekł d‘Artagnan, po chwili smutnych rozmyślań — czyżbym zrozumiał, co to znaczy?... Mordioux, jeżeli prawdą jest, co myślę, toż to zacny człowiek z pana Fouqueta!... Pójdę teraz do pana Colberta, niech mi to wszystko wytłomaczy.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/314
Ta strona została uwierzytelniona.
— 314 —