delikatne zapytania, d‘Artagnan pod tym względem twardy był jak kamień.
Tak minął wieczór.
Po kolacji d‘Artagnan zajął się układaniem rzeczy, poszedł do stajni, głaskał i pieścił konia, opatrzył mu nogi i podkowy, a powróciwszy, przerachował pieniądze i rzucił się na posłanie.
Rozwidniło się. Jutrzenka obrzuciła ulicę Lombardów snopem różowych promieni i d‘Artagnan wstał z łóżka, świeży jak poranek majowy.
Nie zbudził nikogo, wziął pod pachę tłomoczek, zszedł lekko ze schodów, nie przerywając dźwięcznego chrapania, rozlegającego się od strychu aż do piwnic.
Osiodłał konia, zamknął za sobą stajnię, sklep Plancheta, skoczył na siodło i ruszył wolnym krokiem na wyprawę do Bretanji.
Dobrze zrobił, nie rozbierając w wilję wszystkich spraw politycznych, dyplomatycznych, które mu w głowie siedziały; świeżość poranku rozjaśniła myśli, a to, co ciemne było wczoraj, dziś wydało się jasnem i łatwem do odgadnięcia.
Nasamprzód tedy, przejeżdżając około domu Fouqueta, wrzucił w skrzynkę do listów, przybitą u drzwi ministra, błogosławiony czek, który tak szczęśliwie wydarł z drapieżnych rąk Colberta.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/325
Ta strona została uwierzytelniona.
— 325 —