Nim d‘Artagnan usiadł do stołu, zaczął jak zwykle wypytywać o różne rzeczy, ale wiedząc, że każdy, kto chce użytecznie wypytywać, powinien najprzód wywołać to, iżby sam był zapytany, szukał ze znaną swą zręcznością kogoś, coby do takiej indagacji najwięcej się nadawał. Właśnie na pierwszem piętrze tego domu stało dwóch podróżnych, zajętych również przygotowaniem do wieczerzy.
D‘Artagnan obejrzał w stajni ich ekwipaże, i rzeczy, złożone w sali.
Jeden z nich podróżował z lokajem, jakby jaka znakomita osoba, i miał dwie piękne klacze.
Drugi, nieborak, dość ubogiej powierzchowności, w wytartej sukni, zużytej koszuli, w butach, które wskazywały, że więcej z brukiem niż strzemionami od siodła miewały do czynienia, przybył z Nantes wózkiem, ciągnionym przez konia tak nawet podobnego maścią do Fureta (tak nazwał d‘Artagnan swego nowonabytego konia), że na sto mil wokoło nie znalazłby się chyba koń podobniejszy.
W wózku tym były rozmaite, dość wielkie paki, pozawijane w stare szmaty.