raczysz później, przy wetach, przeczytać mi swoję tragedię. To zastąpi słodycze, do kroćset djablów!. A! przepraszam za ten mimowolny wykrzyknik przekleństwa, które przejąłem od mego pryncypała, i pozwalam sobie niekiedy, w jego nieobecności... Nieprawdaż, że ten jabłecznik jest niegodziwy, a dzbanek tak niekształtny, że chwieje się na stole.
— Trzebaby go podeprzeć.
— Ale czem?
— A! choćby tym nożem.
— Tak, a czem rozbierać będziemy cyrankę; czy pan nie myślisz jej skosztować?
— I owszem.
— A więc, cóż zrobić?
— Poczekaj pan.
Poeta zaczął przetrząsać swoją kieszeń i wyjął z niej mały kawałek odlanego metalu, czworograniasty, wąski i długi na jeden cal.
Ale zaledwie ten kawałek metalu ukazał się w ręku poety, gdy ten okazał widocznie jakieś pomieszanie i chciał go napowrót schować.
D‘Artagnan spostrzegł to, bo przed okiem tego człowieka nigdy nic nie uszło.
Wyciągnął więc rękę i rzekł:
— Za pozwoleniem, to coś ładnego, czy można zobaczyć?
— I owszem — rzekł poeta — możesz pan zobaczyć, ale, jeżeli panu nie powiem, do czego to służy, nie odgadniesz, chociażbyś oglądał jak najdłużej.
D‘Artagnan, spostrzegłszy pierwsze poruszenie poety, pomyślał natychmiast, że jest w tem coś podejrzanego. Dlatego też, skoro zwrócił uwagę na ten przedmiot, to już z właściwą sobie w każdym wypadku przezornością, nie spuszczał go z oka i, pomimo zapewnienia pana Jupeneta, poznał natychmiast, że była to czcionka drukarska.
— Czy pan nie zgadujesz, co to jest?... — mówił dalej poeta.
— Nie — odrzekł d‘Artagnan — doprawdy nie zgaduję.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/335
Ta strona została uwierzytelniona.
— 335 —