— Otóż, mój panie — rzekł Jupenet — ten mały kawałek metalu to litera drukarska.
— Czy być może?
— Jest to duża litera.
— Czy podobna?... — podchwycił pan Agnan, wytrzeszczając oczy.
— Tak, to jest duże J., pierwsza litera mego nazwiska.
— Szczerze powiedziawszy, nic nie rozumiem... jeżeli to jest jedna litera, jakże z niej zrobić cały wyraz?
— E! bardzo łatwo. Zaraz to panu wytłomaczę.
— Bardzo proszę.
— Więc patrzże pan dobrze.
— Patrzę.
I w rzeczy samej d‘Artagnan zdawał się patrzeć z wielkiem zajęciem.
Jupenet wyjął z kieszeni osiem podobnych kawałków metalu, ale znacznie mniejszych.
— A! cóż znowu?... — zawołał d‘Artagnan — to pan, jak widzę, masz całą drukarnię w kieszeni, doprawdy rzecz wielce ciekawa.
— A widzisz pan!
— Ile to rzeczy można nauczyć się, podróżując.
— Zdrowie pańskie!... — zawołał Jupenet ucieszony.
— Piję za pańskie, do licha! Ale proszę zaczekać chwilkę; nie chcę pić pańskiego zdrowia tym lichym jabłecznikiem. To napój niegodny męża, który pija z źródła Hypokreny; zdaje mi się, że wy, panowie poeci, tak nazywacie wasze źródło?
— Nieinaczej; źródło nasze tak się nazywa. Nazwa pochodzi od dwóch wyrazów greckich, hippos, co znaczy koń... i...
— Mój panie — przerwał d‘Artagnan — napijemy się lepiej trunku, który pochodzi od jedno go wyrazu, francuskiego, a tym wyrazem jest winogrono; jabłecznik rozdyma mnie i sprawia mdłości. Pozwól pan, że zapytam naszego gospodarza, czy nie ma jakiej dobrej butelki Beaugency albo Cerana w kąsie swojej piwnicy.
Gospodarz zawołany przybył natychmiast.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/336
Ta strona została uwierzytelniona.
— 336 —