— Posłuchajże — rzekł ten ostatni — o cztery mile stad czy już nie widać lądu?
— Tak... niezawsze.
— Jednakże... to zbyt daleko... i gdyby nie to, byłbym was prosił, abyście mnie z sobą zabrali, gdyż pragnąłbym zobaczyć to, czego jeszcze nigdy nie widziałem.
— Cóż takiego?
— A! żywą rybę morską.
— To pan musi być z prowincji?... — spytał jeden z rybaków.
— Ja jestem z Paryża.
Bretończyk wzruszył ramionami, a potem zapytał:
— Czy widziałeś pan pana Fouqueta w Paryżu?
— O! często — odrzekł Agnan.
— Często — zawołali rybacy, otaczając zbliska paryżanina. — Więc go pan znasz?
— Cokolwiek; żyje on w ścisłej przyjaźni z moim panem.
— Czy tak?... — zapytali wszyscy razem.
— I widziałem — dodał d‘Artagnan — wszystkie jego zamki, w Saint-Malo, w Vaux, i jego pałac w Paryżu.
— To muszą być piękne rzeczy?
— Wspaniałe.
— Ale to wszystko nie musi być tak piękne, jak Belle-Isle — odezwał się jeden z rybaków.
— Cóż znowu?... — odparł d‘Artagnan, parsknąwszy śmiechem pogardliwym, który oburzył przytomnych.
— Widać, że pan nie widziałeś Belle-Isle — zawołał jeden z rybaków. — Czy pan wiesz, że ma ona sześć mil rozległości i że tam są drzewa tak wielkie, iż niema takich wcale nawet na wałach w Nantes?
— Jakto? Drzewa na morzu! A to chciałbym widzieć!
— Nic łatwiejszego, będziemy łowili ryby przy wyspie Gredic, jedź pan z nami. Stamtąd będziesz pan widział jak gdyby raj, czarne drzewa wyspy Belle-Isle, rysujące się na niebie i mury zamku, które przecinają widnokrąg morza.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/344
Ta strona została uwierzytelniona.
— 344 —