Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/346

Ta strona została uwierzytelniona.
—   346   —

— Jadę z wami.
Przez czas, pozostały do odjazdu, d‘Artagnan przypatrywał się, jak za pomocą koławrotu ciągniono łodzie aż do wody.
Wreszcie nadszedł przypływ morza.
Pan Agnan pozwolił wsadzić się na szalupę, udając przestrach, czem wywołał śmiechy małych majtków, którzy go nie spuszczali z wielkich, przenikliwych oczu. Położył się na zwiniętym żaglu i szalupa po skończonych przygotowaniach wypłynęła na morze.
Rybacy zajęli się połowem i nie zważali bynajmniej na to, że ich podróżny nie pobladł, nie stękał i nie był cierpiący, i że pomimo silnego chwiania się statku, trącanego bałwanami, zachował zupełną przytomność umysłu i dobry apetyt.
Łowili ryby i połów był dosyć szczęśliwy.
Ryby różnego gatunku chwytały się na zastawione wędki. Wkrótce już trzy węgorze i stokfisze wiły się, wrzucone na spód szalupy.
Rybacy z uśmiechem zwracali się do d‘Artagnana, twierdząc, że im przyniósł szczęście.
A naszemu żołnierzowi tak się podobało łapanie ryb, że sam wzdął się do tego i okazywał głośno radość, ilekroć schwytana zdobycz wymagała natężenia całej siły jego potężnego ramienia.
Zabawa tak go zajęła, że na chwilę zapomniał o swem posłannictwie, właśnie gdy walczył z ogromnym stokfiszem i podparł się silnie jedną ręką, chcąc drugą przyciągnąć do siebie zdobycz, właściciel statku zawołał na niego.
— Strzeż się pan, aby nas nie zobaczono z wyspy Belle-Isle.
Te słowa takie uczyniły na d‘Artagnana wrażenie, jak pierwszy wystrzał artylerji na początku bitwy; puścił wędkę i rybę, które zniknęły w morzu.
D‘Artagnan o pół mili niespełna spostrzegł rysujące się na widnokręgu skały Belle-Isle, nad któremi panował wznoszący się dumnie zamek. Dalej nieco widać było zielone równiny pastwiska i pasące się trzody.