Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.
—   38   —

— Ponieważ... pan pozwoli sobie powiedzieć... że wczoraj, kiedy pan wybrał to mieszkanie, ja nie oznaczałem żadnej ceny... nie chcąc budzić podejrzenia, iż nie dowierzam... to jest właściwie... że przesądzam dochody pańskie... gdy tymczasem dziś... dowiedziawszy się, że przybywa do Blois król...
Nieznajomy pokraśniał. Z niezbyt jasnych słów właściciela zajazdu pojmował to tylko, iż ten go uważa za ubogiego. Wydało mu się to obrażającem.
— Co to wszystko znaczy? Pytam!
— Pan chyba jest wyrozumiałym, aby pojąć, iż nasze miasteczko małe, szczupłe, zalane zostanie przez dwór królewski.
Ludzie tłoczyć się będą w domach... no i co za tem idzie, ceny mieszkań znacznie się podwyższą.
Nieznajomy poczerwieniał jeszcze bardziej.
— Podaj pan swoje warunki... — rzekł. — Ile należy się za wczoraj?
— Jednego luidora z jedzeniem i utrzymaniem konia.
— Dobrze... a dziś?...
— O... właśnie... w tem cała trudność. Dziś to jest dzień przybycia króla... Jeżeli dwór przyjedzie, chociażby nawet w nocy... to już za dzień dzisiejszy, muszę liczyć inaczej... to jest niby właśnie... trzy pokoje po dwa luidory to razem sześć luidorów. Dwa luidory to niewielka suma, ale sześć, to już są pieniądze!
Nieznajomy z brawurą wyciągnął z kieszeni haftowaną sakiewkę. Herb wyszyty z jednej strony ukrył starannie. Sakiewka była niezbyt wypełniona, co nie uszło uwagi pana Cropol. Nieznajomy wypróżnił zawartość całej sakiewki. Zawierała ona trzy podwójne luidory, właśnie tyle żądał właściciel zajazdu. Ale to jeszcze nie wszystko. Cropolowi należało się wraz z opłatą za dzień ubiegły siedem luidorów. Patrzył wiec na nieznajomego wzrokiem, w którym wyraźnie można było wyczytać:
— A reszta?..
— Należy się jeszcze jeden luidor, nieprawdaż, panie gospodarzu?..
— Tak, panie, lecz...