Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.
—   39   —

Nieznajomy przetrząsnął kieszeń od spodni i wyjął z niej wszystko. Był tam maleńki notatnik, zloty kluczyk i nieco drobnej monety. Z całej tej monety złożył się zaledwie jeden luidor.
— Dziękuje panu — rzekł Cropol. — Teraz idzie tylko o to, czy pan i na jutro jeszcze zatrzyma to pomieszkanie, bo jeżeli nie, w takim razie przyrzekłbym je ludziom Jego Królewskiej Mości, którzy tu lada chwila mogą nadjechać.
— Słusznie — odrzekł nieznajomy po dosyć długiem milczeniu — ale ponieważ nie mam więcej pieniędzy, jak pan to mogłeś zauważyć, a z drugiej strony, ponieważ pragnę mieszkanie to zatrzymać i na dzień jutrzejszy, potrzeba więc koniecznie, ażebyś pan sprzedał lub zastawił ten oto djament.
Cropol przyglądał się bacznie pierścieniowi, jaki nieznajomy, mówiąc powyższe słowa, zdjął z palca.
— Wolałbym — dodał szybko nieznajomy — abyś pan pierścień ten sprzedał. Wart on jest trzysta pistolów. Żyd jaki — zapewne jest jaki żyd w Blois — da panu może dwieście, może sto pięćdziesiąt; bierz pan, co panu da, choćby dawał tyle, ile wynosiła cena pańskiego mieszkania.
— O!.. panie — odpowiedział Cropol, zawstydzony tą bezinteresownością i cierpliwem zachowaniem się, pomimo wszelkich przykrych podejrzeń, — o!.. panie mam nadzieję, że w Blois nikt nie zechce pańskiej szkody i krzywdy, choćby się panu tak miało zdawać... a ponieważ djament wart tyle, ile pan mówisz...
Nieznajomy raz jeszcze rzucił na Cropola piorunujące spojrzenie.
— Ja się na tem nie znam... panie... proszę mi wierzyć — tłomaczył się gospodarz.
— Ale jubilerzy się znają... niech się pan ich zapyta — odparł nieznajomy. — A teraz zdaje mi się, mój panie, że rachunki nasze już zostały załatwione... nieprawdaż?...
— Tak jest, proszę pana... czego nawet mi żal niewymownie... gdyż obawiam się, że pana obraziłem...
— O nie!... bynajmniej — odrzekł nieznajomy tonem poważnym i niezwykle wyniosłym.
Cropol skłonił się głęboko i odszedł zmieszany.