Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.
—   41   —

Nieznajomy poprosił o szklankę wina, ułamał kawałek chleba i nie ruszył się od okna.
Wkrótce na ulicach rozległ się odgłos fanfar i trąbek. Wrzawa niewyraźna dochodziła do uszu nieznajomego z dolnych uliczek miasta.
Za chwilę słychać było tętent kopyt końskich, zbliżających się ku miastu.
— Król!.. król!.. wołał tłum, gromadząc się coraz liczniej na ulicach.
— Król!.. — powtarzał Cropol, porzuciwszy swego gościa i pojęcia o delikatności, zadawalając jedynie swa ciekawość.
Orszak zbliżał się powoli, oświetlony tysiącami pochodni i świateł z ulicy i okien. Za oddziałem muszkieterów i skupioną garstką szlachty postępowała lektyka pana kardynała Mazariniego, zaprzężona jak kareta w cztery czarne konie. Paziowie i służba kardynała szli ztyłu. Następnie jechała kareta królowej matki z pannami honorowemi u drzwiczek, otoczona licznym pocztem szlachty na koniach.
Za tem wszystkiem ukazał się król na pięknym koniu saksońskim o długiej grzywie.
Młody monarcha kłaniał się głową ku oknom, z których dolatywały gromkie okrzyki, przyczem twarz jego, oświetlona pochodniami paziów, wyglądała szlachetnie i sympatycznie. U boku króla, o dwa kroki z tyłu jechał książę Kondeusz; za nim pan Dangeau i ze dwudzietsu dworzan z licznym pocztem służby zamykało pochód prawdziwie triumfalny. Cały orszak wyglądał zbrojnie, wojskowo. Zaledwie kilku dworzan ubranych było w suknie podróżne; zresztą wszędzie prawie widać było same mundury; wielu nawet miało wysokie kołnierze, lub kryzy, jak za czasów Henryka IV-go, lub Ludwika XIII-go. Gdy król przechodził przed hotelem de Medici, nieznajomy wychylił się nieco, aby go lepiej zobaczyć, lecz ukrył twarz w dłoniach, oparłszy się łokciami o okno. Czuł, jak mu serce biło, jak w piersiach budziło się bolesne uczucie. Odgłos trąbek odurzał go, okrzyki tłumów myśl mu mieszały.