Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.
—   46   —

— Sadzę, że im partyj dobrych nie zabraknie — odrzekł książę pan z dobrodusznością kupca, który życzy powodzenia swemu koledze.
— I ja mam tę błogą nadzieję, tembardziej że Bóg je obdarzył hojnie wdziękami, rozumem i pięknością.
W czasie tej rozmowy, król Ludwik w towarzystwie księżnej-ciotki, jak to już mówiliśmy, dopełniał przeglądu obecnych, nadsłuchując zresztą ciągle, co mówią pan Mazanini i książę Gaston.
— Proszę cię, ciotko — rzekł wreszcie, śmiejąc się — mój nauczyciel geografji nigdy mnie nie objaśniał, że Blois tak szalenie daleko leży od Paryża.
— Jakto. Najjaśniejszy panie?... — zapytała księżna.
— Zdaje się, iż potrzeba kilku lat, aby moda mogła przebyć tę przestrzeń. Spojrzyj, proszę, na te panny.
— Znam je dobrze...
— Niektóre z nich wcale ładne...
— O!... nie mów tego, Najjaśniejszy Panie, głośno, bo gotowe oszaleć z radości.
— Zaraz, zaraz, moja ciotko — mówił król dalej, śmiejąc się — bo druga część zdania nie będzie dla nich tak pochlebna... Otóż, moja ciotko, wyglądają jak stare lub brzydkie, a to dzięki modzie, wyszłej przed dziesięciu laty z użycia.
— A jednak Blois odległem jest od Paryża tylko o pięć dni drogi.
— A... właśnie... moda więc tu spóźnia się o dwa lata na dzień.
— Ale czy naprawdę tak sądzisz, Najjaśniejszy Panie, bo co do mnie nie zauważyłam tego...
— Przypatrz się sama, moja ciotko — mówił Ludwik XIV, zbliżając się do Mazariniego, pod pozorem, że szuka najlepszego punktu, z którego mógłby się przypatrzeć — spojrzyj, jak obok tych starych fioków, tych pretensjonalnych koafiur, wygląda owa skromna biała sukienka. Prawdopodobnie jest to któraś z panien honorowych mojej matki. Chociaż jej nie znam, a jednak poznałem odrazu. Spojrzyj, jaka naturalna postawa,