zaś, mając już dosyć prezentacji, zbliżył się do kardynała i księcia pana, aby usłyszeć zakończenie interesującej go rozmowy.
— Maria tak samo jak i jej siostry, jedzie w tej chwili do Brouage. Kazałem im jechać drugą stroną Loary i, jeżeli dobrze obliczyłem wydane rozkazy, jutro zrana będą koło mostu Blois.
Słowa te wypowiedziane były z tą miarą, pewnością siebie, wyrazistością, jakie czyniły z siniora Giulio Mazarini najpierwszego komedjanta na ziemi. Zdawało się, iż po wysłuchaniu powyższych słów, serce królewskie dotknął pocisk zatruty. Nie mógł już ustać na miejscu, kręcił się tu i owdzie, rzucając spojrzenia niepewne, gasnące po całem zgromadzeniu. Zapytywał po dwadzieścia razy wzrokiem królowę matkę, czyby nie czas było udać się na spoczynek. Królowa jednak zatopiona w rozmowie z księżną panią, a zarazem powstrzymana skinieniem pana kardynała, udawała, iż nie rozumie tych błagalnych spojrzeń swego syna. Zacząwszy od tej chwili, muzyka, kwiaty, światła, piękne kobiety, wszystko to stało się dla Ludwika XIV-go przykre, prawie wstrętne.
Wysławszy raz jeszcze błagalne spojrzenie ku matce i kardynałowi i przekonawszy się, że to nic nie pomoże, zwrócił wzrok swój ku drzwiom, niby ku miejscu, gdzie była jego wolność. Wzrok monarchy padł przedewszystkiem na postać człowieka, opartego o ramę rzeźbionych drzwi.
Człowiek ten był prawdziwym typem żołnierza i to żołnierza pięknego a doświadczonego. Budowa, zdradzająca siłę, twarz smagła, wyrazista, nos orli, wzrok surowy, a błyszczący, siwiejące długie włosy, czarny wąs, prawdziwa piękność męska. Kołnierz jego munduru, złotem haftowany, błyszczał jak lustro, przyjmował promienie świateł, licznie porozrzucanych po sali, i odbijał je z powrotem. Oficer ten miał na głowie pilśniowy kapelusz, szary, z długiem czerwonem piórem. Dowód to, iż znajdował się tu na służbie a nie dla przyjemności.
Stał właśnie, jak to już mówiliśmy, oparty o rzeźbioną ramę drzwi, gdy wzrok króla, smutny i znudzony, spotkał się przypadkowo z jego spojrzeniem. Nie po raz pierwszy, jak się zdaje,
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.
— 48 —