Na poruczniku owym, śpiącym, czy też pragnącym zasnąć, pomimo całego jego spokoju, ciężyła wielka odpowiedzialność. Jako porucznik muszkieterów królewskich, miał on pod rozkazami swemi całą kompanję, przybyłą z Paryża, a liczącą stu dwudziestu ludzi. Z wyjątkiem jednak dwudziestu, o których wspominaliśmy, wszyscy pozostawali na usługach królowej matki, a przedewszystkiem pan kardynała. Monsignor Giulio Mazarini oszczędzał na kosztach utrzymania swej gwardji w czasie podróży, dlatego więc korzystał z usług muszkieterów i to korzystał w całem tego słowa znaczeniu, bo wziął ich dla siebie aż pięćdziesięciu, gdy król zadawalniać się musiał dwudziestoma.
Dwudziestu ludzi pełniło służbę u królowej matki, trzydziestu zaś wypoczywało, mając nazajutrz zastąpić w służbie swych towarzyszy.
W stronie pokojów królewskich panowała ciemność, cisza i pustka. Gdy drzwi zamknęły się za Ludwikiem XIV, znikł wszelki nawet pozór królewskości. Cała służba też niknęła powoli.
O tej porze, młodzieniec, którego widzieliśmy w hotelu de Medici, śpieszył do zamku, otuliwszy się czarnym płaszczem.
Przybywszy tu, kręcił się dokoła pałacu, a widząc, że nikt nie strzeże głównej bramy, ani przedsieni, zwłaszcza, że żołnierze