Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.
—   61   —

raz wyznaczonego porządku, choćby mu to przykroić lub ból sprawiać miało, kazał więc Bernouinowi, pokojowcowi swojemu przynieść mały pulpit podróżny, aby mógł pisać leżąc. Podagra jednak nie jest przeciwnikiem łatwym do pokonania. Za każdem poruszeniem ból, głuchy dotychczas, stawał się zaraz dotkliwym.
— Czy jest Brienne?.. — zapytał Bernouina.
— Niema go, monsignorze — odrzekł pokojowiec. — Pan de Brienne, zwolniony przez Waszą Eminencję poszedł spać. Jeżeli jednak Wasza Eminencja życzy sobie, można go obudzić.
— Nie... warto... a!.. — syknął z bólu — przeklęte cyfry!..
I kardynał zamyślił się, licząc coś na palcach.
— Cyfry!.. ładna historja — odezwał się Bernouin. — Jeżeli Wasza Eminencja nie przestanie zagłębiać się w tych rachunkach, mogę mu na jutro przepowiedzieć piękną migrenę. A na dobitek złego brak nam pana Guenaud.
— Masz słuszność, Bernouin... A więc mi zastąpisz Brienna, mój przyjacielu... Co prawda, powinienem był wziąć ze sobą p. Colberta. Ten młodzieniec podoba mi się bardzo... Chodzący porządek... nieprawdaż, Bernouin?..
— Nie wiem — odrzekł powojowiec — ale mnie jakoś nie podoba się wcale jego postać...
— Dobrze już... dobrze, Bernouin!.. Twoje zdanie jest najzupełniej zbyteczne... siadaj tam, bierz pióro i pisz.
— Już siedzę, monsiniorze... a co mam pisać?..
— Ot tu — rzekł Mazarini, podając mu arkusz papieru — w dalszym ciągu tych dwóch linij, już zapisanych. To rachunek pieniędzy królewskich.
— Rozumiem.
— Pisz. Siedemset sześćdziesiąt tysięcy liwrów...
— Już.
— Lyon...
Kardynał widocznie się zawahał.
— Lyon... — powtórzył Bernouin.
— Trzy miljony dziewięćset tysięcy.
— Dobrze... monsiniorze.