Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.
—   65   —

pomniał. — Tak, panie kardynale; nieszczęśliwy ten monarcha wzruszył bardzo serce moje, opowiadając o swych nieszczęściach. Upadek jego jest wielki, a ja to dobrze rozumiem, ja, któremu także omal nie zaprzeczono praw do tronu, ja, który musiałem w czasie rozruchów porzucić stolicę i szukać schronienia w Saint-Germain, ja wreszcie, który pojmuję dobrze obowiązki względem brata wydziedziczonego i wygnańca.
— Dlaczegóż niema on obok siebie Juljusza Mazarini?... Korona jego byłaby cała i nienaruszona.
— Wiem dobrze, ile rodzina moja winna Waszej Eminencji — odparł król dumnie — i wierz mi, panie kordynale, że nigdy o tem nie zapomnę. Właśnie zaś dlatego, że brat mój, król Anglji, nie ma u boku genjusza, który mnie ocalił, właśnie dlatego, powiadam, chciałbym mu zjednać pomoc tegoż samego genjusza, i prosić, aby twoje ramię, panie kardynale, rozciągnęło się nad jego głową; przekonany bowiem jestem, że ręka twoja, dotykając go tylko, potrafi przyozdobić jego głowę koroną, spadłą u stóp szafotu, na którym zginął jego ojciec.
— Najjaśniejszy Panie — rzekł Mazarini — dziękuję za dobrą o mnie opinję... ale... my tam nie mamy nic do roboty... Tam są szaleńcy jacyś wściekli, co zaprzeczają istnieniu Boga i ucinają głowy swym królom. Niebezpiecznie ich nawet dotknąć, tak są zbrukani krwią monarszą... Ta polityka angielska nigdy mi się nie podobała i ze wstrętem ją odrzucam.
— Właśnie też mógłbyś, panie kardynale, pomóc do wprowadzenia innej.
— Jakiej?...
— Jakiej?... Chociażby przywrócenia Karola II-go na tron ojcowski.
— O!... mój Boże — zawołał Mazarini — czyżby biedny Karol marzył jeszcze, że to się da zrobić?...
— Ależ tak... naturalnie — odparł król, przestraszony trudnościami, jakie w tej sprawie dostrzegało wprawne oko ministra. — Nie żąda więcej na ten cel, jak tylko miljona.