Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.
—   67   —

— Wasza Ekscelencja kazał mi robić dodawanie.
— I zrobiłeś?... co?...
— Tak, monsiniorze.
— Aby obliczyć sumę, jakiej Jego Królewska Mość potrzebuje w tej chwili. Czy ci tego nie mówiłem?... No?... bądź otwartym, przyjacielu.
— Tak jest. Wasza Eminencja raczył mi to powiedzieć.
— A wiec, jakaż to była suma?... ile, mówiłem, potrzeba Najjaśniejszemu Panu?...
— Czterdzieści pięć miljonów.
— A ile znalazło się na to, gdyśmy dodali dochody ze wszystkich możliwych źródeł?...
— Trzydzieści dziewięć miljonów, dwieście sześćdziesiąt tysięcy franków.
— Dobrze, mój Bernouin, właśnie to chciałem wiedzieć. Zostaw nas teraz, proszę cię — dodał kardynał, wpatrując się w młodego monarchę, oniemiałego ze zdziwienia.
— A!... Wasza Królewska Mość jeszcze wątpi?... oto dowód tego, co mówiłem.
I wyciągnął z pod poduszki papier, zapisany liczbami, podał go królowi, lecz ten odwrócił głowę, nie chcąc zdradzić się z boleścią, wyraźnie malującą się na jego twarzy.
— Ponieważ zatem Wasza Królewska Mość potrzebuje koniecznie miljona, który tu jeszcze nie został wciągnięty, a wiec razem będziemy mieli czterdzieści sześć miljonów... Takiej sumy nie da nam żaden żyd na świecie, nawet na koronę Francji.
Król, zaciskając kurczowo ręce, ukryte w szerokich mankietach, powstał i odepchnął fotel.
— A wiec — rzekł — mój brat, król Anglji, umrze z głodu!...
— Najjaśniejszy Panie — odpowiedział kardynał tym samym tonem — proszę zapamiętać sobie przysłowie, będące wyrazem najzdrowszej polityki: „Gdyś biedny, pocieszaj się myślą, że twój sąsiad także jest biedny“.
Ludwik zamyślił się na chwilę, rzucając ciekawe spojrzenia na papier, którego jeden różek wyglądał z pod poduszki.