— Mówią, Najjaśniejszy Panie, iż nie chcę narażać się na jakikolwiek wypadek. Gdyby djabeł chciał mi wyplatać figla, to, wiedząc, z kim ma do czynienia, wyszukałby naumyślnie chwili, gdy mnie nie będzie. Służba moja przedewszystkiem zadawalnia moje własne sumienie.
— Ależ w takim razie ta służba pana zabije.
— Najjaśniejszy Panie, od lat trzydziestu pięciu pełnię służbę i jestem najzdrowszym człowiekiem we Francji i Nawarze. Zresztą proszę, Najjaśniejszy Panie, nie kłopotać się o mnie. Wydałoby mi się to dziwnem, tem bardziej, iż nie jestem do tego przyzwyczajony.
Król przerwał rozmowę innem pytaniem.
— Więc jutro rano będziesz pan także na służbie?... — zapytał.
— Tak samo, jak i teraz, Najjaśniejszy Panie.
Król kilka razy przeszedł się po pokoju. Łatwo można było dostrzec, iż chciał koniecznie coś powiedzieć, a jednak powstrzymywała go jakaś niewytłomaczona obawa.
Porucznik stał nieruchomy z kapeluszem w jednej ręce, drugą oparłszy na biodrze, przyglądał się tym wszystkim obrotom monarchy i pomrukiwał, przygryzając wąsa.
— Nawet za pół pistola niema w nim stanowczości!... doprawdy, do rozpaczy może człowieka doprowadzić... Słowo honoru... Gotówbym się założyć, że nie przemówi ani słowa.
Król chodził wciąż, rzucając od czasu do czasu spojrzenie na porucznika.
— Ojciec!... wykapany ojciec!... — monologował dalej porucznik tajemniczo — i dumny... i skąpy... i bojaźliwy... wszystko razem... Powiesić się chyba przy takim panu!...
Ludwik zatrzymał się.
— Poruczniku!...
— Do usług Waszej Królewskiej Mości.
— Dlaczego dziś wieczorem zawołałeś: „Służba Jego Królewskiej Mości!...“?
— Dlatego, że Najjaśniejszy Pan dał mi taki rozkaz.
— Ja?
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.
— 77 —