— Tak jest, Najjaśniejszy Panie.
— O ile sobie przypominam, nic podobnego nie mówiłem.
— Najjaśniejszy Panie... rozkazy wydaje się tak samo znakiem, ruchem, skinieniem, mrugnięciem oka, jak i słowami, pomimo to niemniej są jasne i zrozumiałe. Nietęgi to byłby służący, któryby jedynie uchem słuchać umiał rozkazów.
Król odwrócił się, chąc ukryć uśmiech, mimowolnie cisnący się na usta.
Po chwili skierował wzrok swój na te twarz tak śmiałą, tak inteligentną, a tak zarazem stanowczą.
— Dobrze już, dobrze!... — odezwał się po chwili milczenia, w czasie której usiłował nadaremnie zmusić oficera do spuszczenia oczu, wpatrując się w niego uporczywie.
Porucznik, widząc, że król nic więcej nie mówi, wykręcił się po żołniersku na pięcie i cofnął się ku drzwiom trzy kroki mrucząc:
— Nie powie nic... mordioux!... nic nie powie!...
— Dziękuję — dorzucił król raz jeszcze.
Oficer, skłoniwszy się monarsze, zwrócił się ku drzwiom.
Stanąwszy jednak na progu, uczuł, że wzrok Ludwika ściga go, że król chciałby, aby się zatrzymał.
Odwrócił się więc raz jeszcze.
— Czy Wasza Królewska Mość wszystko już mi powiedział?... — zapytał tonem trudnym do określenia, bo, nie wdzierając się w granice poufałości, ton ów brzmiał tak szczerze, tak serdecznie, że król odrzekł natychmiast:
— Istotnie... nie wszystko jeszcze... Zbliż się, poruczniku.
— No... nareszcie — mruknął oficer.
— Proszę słuchać uważnie.
— Nie tracę ani słowa, Najjaśniejszy Panie.
— Jutro koło piątej zrana siądziesz na koń, poruczniku i każesz osiodłać dla mnie wierzchowca.
— Ze stajni Waszej Królewskiej Mości?...
— Nie... muszkieterskiego.
— Dobrze, Najjaśniejszy Panie... Czy to już wszystko?
— Będziesz mi towarzyszył.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.
— 78 —