— Wasza Królewska Mość raczy dać mi bliższe jakieś szczegóły co do owej karety, którą mam spotkać.
— Będą w niej siedziały dwie kobiey... prawdopodobnie druga kareta ze służbą znajdzie się w tyle.
— Najjaśniejszy panie... nie chciałbym się pomylić!... Czy Wasza Królewska Mość nie mógłby mi dać jeszcze jakiego wyraźniejszego znaku?
— Być może, iż na karecie będą herby pana kardynała.
— Dobrze, Najjaśniejszy Panie — odrzekł oficer, należycie już objaśniony.
Puścił konia krótkim galopem i jechał drogą, wskazaną przez króla.
Nie ujechał nawet pięciuset kroków, gdy ujrzał tuż za pagórkiem karetę, zaprzężony w cztery muły. Za tą karetą szła druga.
Jednym rzutem oka przekonał się, iż były to właśnie powozy, których szukał.
Zawrócił i pędem podjechał do monarchy.
— Najjaśniejszy Panie — rzekł — karety nadjeżdżają. W pierwszej istotnie siedzą dwie panie z pokojowemi. Druga mieści służących i kufry podróżne.
— Dobrze... dobrze — odrzekł król, głosem bardzo wzruszonym. — A więc, poruczniku, proszę cię, oświadcz tym paniom, iż ktoś z dworu pragnie im złożyć swe hołdy, ale im tylko samym.
Oficer popędził galopem.
— Mordioux... — mówił jadąc. — Mam więc nowe stanowisko!... i zaszczytne!... skarżyłem się, iż jestem niczem, a otóż zostałem powiernikiem królewskim... Muszkieter!... A doprawdy, możnaby umrzeć z radości i dumy!...
Zbliżył się do karety i wywiązał się z polecenia, jak posłaniec elegancki i sprytny.
W karecie siedziały dwie kobiety, z których jedna bardzo ładna, chociaż troszkę za szczupła, druga zaś obdarzona mniej hojnie od natury, lecz za to żywa i zgrabna.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.
— 81 —