Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.
—   82   —

Do tej drugiej właśnie zwrócił się d‘Artagnan i nie omylił się wcale, chociaż, jak to już powiedzieliśmy, pierwsza była o wiele piękniejszą.
— Pani — rzekł — jestem porucznikiem muszkieterów. Tam na drodze oczekuje młodzieniec, należący do dworu, a pragnący złożyć paniom swe hołdy.
Na te słowa dama z czarnemi oczami wydała okrzyk radości, wychyliła się przez drzwiczki i, widząc młodzieńca nadbiegającego, wyciągnęła ku niemu ramiona, wołając:
— A!... najdroższy!...
I łzy wytrysnęły z jej oczu.
Woźnica zatrzymał konie, pokojowe cofnęły się w głąb karety, a druga z dam złożyła przybyłemu ukłon pełen szacunku, uśmiechając się przytem ironicznie, w oczach jej błyszczał płomień zazdrości.
— Marjo!... najdroższa Marjo!... — zawołał król, chwytając w swe dłonie obie ręce damy z czarnemi oczami.
I, otworzywszy drzwiczki karety, pochwycił ją w ramiona lekko, zgrabnie i zatrzymał przez chwile w swem objęciu.
Porucznik stał po drugiej stronie karety, i niedostrzeżony przez nikogo, widział i słyszał wszystko, co się działo.
Król ofiarował ramie swoje pannie Mancini i dał znak woźnicy i lokajom, aby zwolna jechali dalej.
Powietrze poranne było świeże, przyjemne. Na gałęziach i liściach drzew błyszczały krople rosy, niby drobne djamenty, mieniące się w promieniach wschodzącego słońca. Trawy i kwiaty polne rozkwitały po bokach drogi. Jaskółki, przybyłe przed kilkoma dniami, zakreślały wdzięczne koła pomiędzy niebem a ziemią. Lekki wietrzyk niósł balsamiczną woń z pobliskich lasów i muskał delikatnie gładką powierzchnie rzeki, płynącej wolno. Wszystkie te piękności dnia, te zapachy roślin, te westchnienia ziemi, wysyłane ku niebu, upajały dwoje zakochanych, idących obok siebie, ręka w rękę, patrzących sobie w oczy i milczących, choć tyle mieli sobie do powiedzenia.
Porucznik dostrzegł, że koń, swobodnie puszczony, błąkał się tu i owdzie i nabawiał strachu pannę Mancini. Skorzystał tedy