Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.
—   83   —

ze sposobności, podszedł do konia, pochwycił go za uzdę i, postępując pieszo pomiędzy dwoma rumakami, nie stracił ani jednego słowa z rozmowy dwojga młodych.
Panna Mancini pierwsza się odezwała:
— Najdroższy!... naujkochańszy!... więc mnie nie opuszczasz?...
— Nie... — odrzekł król — widzisz to sama przecież, Marjo.
— A jednak tyle mi nagadano, że, gdy tylko się rozłączymy, już nie pomyślisz o mnie.
— Droga Marjo, czyż to dziś dopiero zauważyłaś, iż jesteśmy otoczeni ludźmi, którym zależy na tem, aby nas okłamywać...
— Ależ ta podróż... to przymierze z Hiszpanią... Mają cię ożenić?
Ludwik pochylił głowę.
Równocześnie porucznik dostrzegł błyszczące, przelotne spojrzenie Marji.
— I nic nie uczyniłeś dla naszej miłości?... — zapytała Marja po krótkiej chwili milczenia.
— Czyż możesz w to uwierzyć?... Rzuciłem się na kolana przed matką moją, prosiłem, błagałem, powiedziałem, że tylko przy tobie mogę być szczęśliwy... posunąłem się nawet do groźby...
— No i co?... — zawołała żywo Marja.
— Królowa-matka napisała w tej chwili do Rzymu, i odpowiedziano jej, że małżeństwo nasze, zawarte wbrew jej woli, nie miałoby znaczenia i zostałoby unieważnione przez Ojca Świętego. Widząc nareszcie, że nie pozostaje nam już żadna nadzieja, prosiłem, aby odłożono małżeństwo moje z infantką.
— Co jednak nie przeszkadza, iż teraz właśnie jedziesz do niej.
— Cóż chcesz, na moje prośby, na me błagania, na łzy moje, odpowiedziano mi względami na dobro kraju.
— A więc?
— A więc... cóż miałem robić, skoro tyle sił jednoczy się przeciwko mnie jednemu.
Tym razem Marja spuściła głowę.