Ludwik westchnął głęboko, jak człowiek, któremu zdjęto krepujące go więzy i rzekł do siebie półgłosem:
— Tymczasem chyba już skończone.
Po chwili przywołał pokojowca.
— Nie wpuszczać nikogo, aż za dwie godziny.
— Najjaśniejszy Panie — odrzekł pokojowiec — właśnie jest ktoś, co prosi o pozwolenie wejścia.
— Kto taki?...
— Porucznik muszkieterów.
— Ten, który mi towarzyszył?...
— Tak, Najjaśniejszy Panie!...
— A... on?... Niech wejdzie.
Porucznik wszedł.
Król dał znak ręką, pokojowiec ukłonił się i wyszedł.
Ludwik XIV-ty powiódł za nim wzrokiem, dopóki nie zniknął za drzwiami, a gdy już portjery zapadły, odwrócił się i rzekł do porucznika:
— Obecnością swoją przypominasz; mi pan, iż nie poleciłem ci zachowania najściślejszej tajemnicy o tem, co się dziś stało.
— O!... Najjaśniejszy Pan zbytecznie trudzi się podobnem przypomnieniem. Zaraz widać, że Wasza Królewska Mość mnie nie zna.
— Tak, to prawda — odparł król — wiem, że pan jesteś dyskretny, ale ponieważ nie żądałem tajemnicy...
Porucznik skłonił się głęboko.
— Czy Wasza Królewska Mość nie ma nic więcej do powiedzenia?... — zapytał.
— Nie, panie, możesz odejść.
— A czy mogę prosić Waszą Królewską Mość o łaskawe pozwolenie wypowiedzenia słów kilku.
— Cóż to takiego?... — proszę się wytłomaczyć.
— Najjaśniejszy Panie, rzecz bardzo małej wagi dla Waszej Królewskiej Mości, mnie jednak obchodząca do najwyższego stopnia. Dlatego też proszę Waszą Królewską Mość, o wybaczenie mi, iż śmiem trudzić cię, Najjaśniejszy Panie. Gdyby
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.
— 88 —