dbale, gdy orszak zbliżył się na dwadzieścia kroków do zamku. Całe otoczenie zaniedbanego księcia robiło wszystko, co miało do roboty, niedbale.
Na odgłos rogu myśliwskiego, ośmiu strażników, spacerujących niedbale w blasku słonecznym po kwadratowym dziedzińcu, pochwyciło prędko za halabardy i uszykowało się w przedsionku, a książę pan odbył uroczysty wjazd do zamku.
Książę pan zsiadł z konia, nie mówiąc ani słowa, przeszedł do pokoi, gdzie służący czekał nań ze świeżem ubraniem, a ponieważ księżna pani nie przysłała jeszcze wezwania na śniadanie, wyciągnął się w fotelu i zasnął w najlepsze, jak gdyby to była jedenasta w nocy.
Ośmiu strażników, wiedząc, że służba ich na cały dzień już się skończyła, porozkładało się w słońcu na kamiennych ławkach; masztalerze poznikali wraz z końmi w stajniach. Gdyby nie kilka ptaków, wesoło szczebioczących w krzaczkach lewkonij, możnaby sądzić, iż wszystko, co żyło, zasnęło w zamku za przykładem pańskim.
Nagle wśród tej słodkiej ciszy rozległ się śmiech głośny, nerwowy i zbudził kilku halabardników, pogrążonych w spoczynku.
Śmiech ten pochodził z okienka, umieszczonego na drugiem piętrze a oświetlonego w tej chwili promieniami słońca, które rzucało na ścianę długi cień od komina, łączący się z oknem i niknący aż przy samej ziemi.
Dokoła okienka biegł balkonik wąziuchny, otoczony żelazną barjerą. Na balkoniku tym stało kilka wazoników z lewkonją, pierwiosnkiem i wczesną różą, co nie zdążyła jeszcze rozwinąć kwiatów, lecz już była pokryta mnóstwem pączków.
W pokoju, oświetlonym promieniami słońca, wpadającemi przez okno, skromnie umeblowanym, przy stole, pokrytym serwetą, w kwiaty haftowaną, siedziały dwie dziewczęta.
Obie wyglądały na pensjonarki, które dopiero co zdołały wymknąć się z klasztoru. Jedna z nich, oparłszy łokcie na stole, trzymała pióro w ręce i kreśliła litery na pięknym papierze holenderskim. Druga, ukląkłszy na krześle z przeciwnej strony
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/9
Ta strona została uwierzytelniona.
— 9 —