Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.
—   97   —

— Dobrze, panie!... — odezwał się wreszcie krótko. — Żądasz zwolnienia... podajesz się do dymisji ze stopnia porucznika muszkieterów.
— Składam ją najpokorniej u stóp Waszej Królewskiej Mości.
— Dosyć. Każe zaraz wypłacić panu pensję...
— Wielce będę za to obowiązany Waszej Królewskiej Mości.
— Jeszcze słowo, panie — dodał król, zdobywając się na gwałtowny wysiłek — sądzę, że tracisz dobrego pana.
— Jestem tego najpewniejszy, Najjaśniejszy Panie.
— I masz nadzieje znaleźć podobnego?...
— O!... Najjaśniejszy Panie!... wiem, że jesteś jedynym w świecie, dlatego też nie przyjmę służby u żadnego z królów ziemskich... od tej chwili sam sobie będę panem.
— Stanowczo?...
— Przysięgam to Waszej Królewskiej Mości!...
— A ja przyjmuje te przysięgę.
D‘Artagnan skłonił się w milczeniu.
— A wiesz, poruczniku, że dobrą mam pamięć — dodał Ludwik XIV-ty.
— Tak jest, Najjaśniejszy Panie... A jednak chciałbym, aby pamięć ta zawiodła w tej chwili Waszą Królewską Mość... Chciałbym, abyś, Najjaśniejszy Panie, zapomniał o tym nędznym obrazie, jaki musiałem roztoczyć przed oczyma mojego monarchy. Zresztą, mam nadzieję, iż życzenie moje spełni się. Wasza Królewska Mość za wysoko znajduje się ponad maluczkimi i ubogimi.
— Moja królewska mość, panie, będzie jako słońce, co widzi wszystkich, bogatych i nędzarzy, udzielając blasku jednym, a ciepła drugim, wszystkim zaś razem: życia!... Bądź zdrów, panie d‘Artagnan, bądź zdrów!... Jesteś wolny!...
I król, tłumiąc gwałtowne łkanie, duszące go za gardło, wyszedł szybko do sąsiedniego pokoju.
D‘Artagnan wziął kapelusz ze stołu, gdzie go był rzucił, i wyszedł.