Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.
—   101   —

— Przebacz, panie hrabio — rzekł — sadze, że cię w bład wprowadzono; zapowiedziano samego pana de Manicamp, a ja jestem tylko jego posłańcem.
— A!... — rzekł hrabia zobojętniały — cóż mi pan przynosisz?
— List, panie hrabio.
Malicorne podał pismo, nie spuszczając oczu z twarzy hrabiego.
— Jeszcze jedna dama honorowa — rzekł — ten pustak Manicamp gotów wszystkie kobiety protegować.
Malicorne ukłonił się.
— A dlaczego sam nie przybył?... — zapytał hrabia.
— Leży w łóżku.
— Co u djabła! zapewne goły.
Hrabia wyruszył ramionami, i dodał:
— Ciekawym, co on robi z pieniędzmi?
Malicorne zrobił poruszenie, jakby chciał powiedzieć, że tyle wie, co i hrabia.
— A! to niech żyje na kredyt — mówił hrabia.
— Ale ja myślę...
— Co pan myślisz?
— Że pan Manicamp tylko u pana hrabiego ma kredyt.
— A więc on nie będzie w Hawrze?
Malicorne znowu zrobił poruszenie.
— To być nie może, wszyscy tam będą.
— Sądzę, panie hrabio, że nie pominie tak pięknej sposobności.
— On już powinien być w Paryżu.
— Może będzie się starał nagrodzić stracony czas.
— A gdzież teraz jest?
— W Orleanie.
— Panie — rzekł hrabia de Guiche — zdaje się, że masz dobry gust w wyborze twoich ubrań.
Malicorne miał na sobie suknie po Manicampie.
Ukłonił się.
— Pan hrabia czyni mi wielki zaszczyt...