spodobał temu samolubowi, panu de Manicamp. Powiedz szczerze, czy z nieba zstąpiłeś?
— Dlaczego, panie hrabio?
— Bo on nikomu dobrze nie czyni. A wszak mówiłeś, że chce ci wyrobić posadę?
— Przepraszam pana hrabiego, jeżeli ją otrzymam, to nie jemu, ale panu będę obowiązany.
— Prócz tego, onby ci jej nie dał dla pięknych oczu.
— Panie hrabio...
— Zaczekaj... zdaje mi się, że jest jakiś Malicorne w Orleanie. Aha!... podobno ten, co księciu pożycza pieniędzy.
— Zapewne to mój ojciec.
— Aha! jestem w domu, czem jest ojciec dla księcia, tem syn dla tego rozrzutnika, Manicampa. Ostrożnie, paniczu, on cię oskubie do kości.
— Ale ja pożyczam bez procentu, panie hrabio — odpowiedział Malicorne, uśmiechając się.
— Ja też powiadam, że musisz być świętym. Panie Malicorne, będziesz miał posadę, albo ja przestanę nazywać się hrabia de Guiche.
— A! panie hrabio, jak wdzięczność już najprzód serce me przepełnia — odpowiedział Malicorne, uniesiony radością.
— Jedźmy do księcia, kochany Malicorne, jedźmy.
Hrabia de Guiche postąpił, dając znak Malicornowi, aby szedł za nim.
Lecz w chwili, kiedy mieli wychodzić, jakiś młodzieniec ukazał się przed nimi.
— A! dzień dobry — rzekł przybyły, cofając niejako hrabiego na dziedziniec.
— A! to ty, Wardes!... — rzekł hrabia — w butach, ostrogach i ze szpicrózga w ręce?...
— To strój podróżny... wszak wiesz, hrabio, że jedziemy do Havre. Już żywej duszy w Paryżu nie będzie.
Nowoprzybyły ukłonił się ceremonialnie Malicornowi, który w swym ubiorze wyglądał jak książę.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.
— 105 —