Rozprawa stawała się cierpka i hrabia de Guiche doskonale to pojął. Istotnie w spojrzeniu Bragelonna było coś wyraźnie nieprzyjaznego. W spojrzeniu de Wardes przeglądała chęć napaści. Nie zdając sobie sprawy z uczuć, jakie miotały dwoma jego przyjaciółmi, hrabia de Guiche postanowił zapobiec ciosom, jaki jeden drugiemu, lub jakie wzajemnie zadać sobie mogli.
— Panowie — rzekł — musimy się rozstać, bo ja udaję się do księcia pana. Tymczasem oznaczmy miejsce, gdzie się zejść mamy. Ty panie Wardes, pójdź ze mną do Luvru, a ty, Raulu, zostań gospodarzem domu, a ponieważ jesteś duszą wszystkiego, co się tu dzieje, spojrzyj niekiedy na przygotowania do podróży.
Raul, jak człowiek, który ani nie szuka, ani się nie obawia rozprawy, kiwnął głową na znak zezwolenia i usiadł na ławce pod murem.
— Otóż tak, — rzekł hrabia de Guiche, — zostań tutaj, Raulu, i każ sobie pokazać parę koni, które dopiero co kupiłem; powiesz mi swoje zdanie, bo kupiłem je z warunkiem, że ty potwierdzisz kupno. Ale, zapomniałem zapytać cię o hrabiego de La Fere.
Wymawiając te ostatnie wyrazy, spojrzał na pana de Wardes, chcąc przekonać się, jaki skutek wywrze na niego nazwisko ojca Raula.