Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.
—   112   —

Przepych koni, zbroi i liberii powodował w owym czasie, dzięki dobrej woli ludów i tradycyjnemu przywiązaniu do tronu, ogromne wydatki, dla których podatki nakładano.
Mazarini mówił:
— Niechaj szemrzą, byle płacili.
Ludwik XIV-ty dodał:
— Niechaj bawią się patrzeniem.
Wzrok zastąpił głos: można było patrzeć, ale nie wolno było szemrać.
Hrabia de Guiche zostawił pana de Wardes i Malicorna przy wielkich schodach, sam zaś posiadając łaskę księcia wraz z rycerzem Lotaryńskim, do którego uśmiechał się, ale go nie lubił, udał się prosto do księcia.
Zastał młodego księcia przed zwierciadłem, różującego się.
W rogu gabinetu, na poduszkach, siedział rozparty kawaler Lotaryński, któremu zawijano jeszcze włosy, a on bawił się niemi jak kobieta.
Książe, widząc wchodzącego hrabiego, zwrócił się:
— A!... to ty, hrabio de Guiche, — rzekł — przybywaj i powiedz mi prawdę.
— Mości książę, to mój zwykły błąd, że mówię prawdę.
— Wyobraź sobie, hrabio, ten złośliwy kawaler przykrość mi sprawia.
Kawaler wzruszył ramionami.
— A to jakim sposobem?... — zapytał hrabia — to nie jest w zwyczaju kawalera.
— Ot tak... utrzymuje on, — mówił dalej książę — że moja narzeczona jest więcej niż kobietą, a ja mniej niż mężczyzną.
— Pamiętaj Wasza wysokość, — rzekł de Guiche, marszcząc brwi, — że żądałeś prawdy ode mnie.
— No tak, — odpowiedział książę, prawie drżący.
— A więc ją powiem.
— Nie śpiesz się, hrabio, — zawołał książe — dosyć masz czasu; patrzaj na mnie z uwagą i dobrze przypomnij sobie księżnę; zresztą oto jej portret, patrz.
I podał mu miniaturę jak najdelikatniejszej roboty.