Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.
—   113   —

Hrabia wziął ją i długo na nią patrzył.
— Na honor — rzekł — śliczna postać.
— Patrzajże teraz na mnie, patrzaj — zawołał książe, starając się zwrócić uwago hrabiego, którego zajmowała miniatura.
— W rzeczy samej cudowna!... — mówił de Guiche.
— Tak się unosisz, — mówi! książę, — jak gdybyś nigdy nie widział księżniczki.
— Prawda, widziałem ją, mości książę, ale przed pięcioma laty, a wielka jest różnica pomiędzy dziecięciem dwunastoletniem a dziewicą, mająca lat siedemnaście.
— Wyrzeknij więc swoje zdanie.
— Według mnie, malowidło musi pochlebiać.
— O!... tak, zapewne, — odpowiedział uradowany książę; — ale przypuśćmy, że księżniczka w rzeczywistości jest taką, to cóż powiesz?
— Że Wasza wysokość jesteś szczęśliwym, mając tak piękną narzeczoną.
— Dobrze, to co do niej, a co do mnie?...
— Według mnie, mości książę, za pięknym jesteś na mężczyznę.
Kawaler Lotaryński zaczął śmiać się do rozpuku. Książę zrozumiał przegranę, jaka się znajdowała w zdaniu hrabiego de Guiche.
Zmarszczył więc brwi.
— Niebardzo przychylnych mam przyjaciół — rzekł.
Hrabia de Guiche spojrzał jeszcze na malowidło i po niejakim czasie oddał je z niechęcią księciu.
— Zaiste, mości książę — rzekł — wolałbym sto razy patrzeć na Waszą wysokość, niż raz na księżnę.
Zapewne kawaler widział coś tajemniczego w tych wyrazach, które pozostały niezrozumiałemi dla księcia, albowiem zawołał:
— To się żeń.
Książę dalej się różował, a kiedy skończył, spojrzał na min-