— Tak, tak, jedź — dodał książę. — Ala z kim jedziesz...
— Z panami Bragelonne i de Wardes.
— Dwoma zuchami.
— Niekoniecznie — wtrącił kawaler — ale przyprowadź ich obydwóch napowrót.
— Nikczemny!... — cicho rzekł do siebie Guiche — zawsze na całem musi szukać dziury.
Następnie, ukłoniwszy się księciu, wyszedł.
Przybywszy do przedsionka, wzniósł w górę nominację.
Malicorne podskoczył i odebrał ją z radością.
Gdy odebrał, hrabia zauważył, że jeszcze na coś czeka.
— Cierpliwości!... cierpliwości!... — rzekł. — Kawaler Lotaryński był u księcia i lękałem się, aby mi nie odmówiono, gdy za wiele naraz będę żądał. Zaczekaj pan na mnie. Bywaj zdrów.
— Żegnam pana hrabiego i tysiączne składam dzięki — mówił Malicorne.
— A przyślij mi pan Manicampa. Ale czy to prawda, że panna de la Valliere jest kulawa?...
Odwrócił się i ujrzał blednącego Bragelonna, który wchodził na dziedziniec.
Biedny kochanek słyszał to.
Rzecz się miała przeciwnie z Malicornem, on już był za daleko, aby mógł słyszeć to pytanie.
— Dlaczego mówią tu o Ludwice?... — zapytał siebie Raul. — O!... niech ten pan de Wardes będzie ostrożny i nigdy o niej nie mówi!...
— Dalej, panowie, w drogę — rzekł hrabia de Guiche.
W tejże chwili, książę, ubrawszy się, wyjrzał oknem.
Orszak powitał go okrzykami i w dziesięć minut potem, pióra, szarfy, chorągwie powiewały w chyżym galopie jeźdźców.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.
— 116 —