Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.
—   121   —

— Prawdę mówiąc — wtrącił Manicamp — co mnie albo pana obchodzi, że książę będzie tem, czem był jego nieboszczyk ojciec? Ojciec Buckinghama był tem dla królowej, czem jego syn dla młodej księżnej.
— Manicamp, Manicamp!
— To nie nowość, wszyscy o tem wiedzą.
— Ciszej — rzekł hrabia.
— A dlaczego ciszej — odezwał się de Wardes — to bardzo zaszczytne dla narodu francuskiego. Panie de Bragelonne, czy nie jesteś tego co i ja zdania?
— O co chodzi?... — zapytał de Bragelonne.
— Że Anglicy oddają hołd piękności naszych księżniczek.
— Przepraszam, nie wiem, o czem mówiono, i muszę żądać objaśnienia.
— Dobrze, trzeba było, aby pan de Buckingham ojciec przybył do Paryża dla przekonania w Bogu spoczywającego Ludwika XIII-go, że jego żona jest najpiękniejszą z kobiet na dworze francuskim; teraz zaś potrzeba, aby pan Buckingham syn oddał hołd piękności księżniczki, którą zaślubić ma książę francuski.
— Panie — odparł Bragelonne — nie lubię żartów w podobnych razach. My, szlachta, jesteśmy stróżami honoru naszych księżniczek, a jeżeli my z nich śmiać się będziemy, co bedą robili ich lokaje?
— O! panie — odrzekł de Wardes — jakże to mam rozumieć?
— Jak się panu podoba — zimno zakończył Bragelonne.
— Bragelonne, Bragelonne — cicho szepnął hrabia de Guiche.
— Panie de Wardes — zawołał Manicamp, widząc, że młodzieniec popędza konia ku Raulowi.
— Panowie, panowie — wołał hrabia de Guiche nie róbcież publicznego zgorszenia na ulicy. Panie de Wardes, nie masz słuszności.
— Ja nie mam słuszności? a to w czem, pytam pana?