Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.
—   135   —

— Za pozwoleniem, milordzie, — rzekł — jeżeli masz skarżyć się o co, to udaj się do mnie, bo właśnie ja wydałem plan tej budowy.
— A ja zwracam pańską uwagę, że wyraz buda niebardzo jest grzecznym — dodał uprzejmie Manicamp.
— Co pan mówiłeś?... — dodał de Guiche.
— Mówiłem, panie hrabio, — odparł Buckingham z wyrazem widocznego gniewu, chociaż miarkowanego obecnością równego sobie, mówiłem, że niepodobna, aby te namioty tu pozostały.
— Niepodobna?... — zapytał hrabia, — a to dlaczego?...
— Ponieważ mi zawadzają.
Hrabiemu de Guiche już wyrwało się poruszenie zniecierpliwienia. gdy jeden rzut oka Raula powstrzymał go.
— Powinny mniej panu przeszkadzać, niż nadużycie prawa pierwszeństwa, jakiegoś sobie pozwolił.
— Nadużycie?...
— Nieinaczej. Wyprawiłeś pan posłańca, który w twojem imieniu wynajął wszystkie w mieście mieszkania, nie troszcząc się o Francuzów, którzy przybyć mieli na spotkanie księżniczki. To nie po bratersku, mości książę, jak na reprezentanta przyjaznego narodu.
— Ląd należy do tego, kto go pierwszy zajmie — rzekł Buckingham.
— Ale nie we Francji, Mości książę.
— A to dlaczego nie we Francji?...
— Bo to jest kraj grzeczności.
— Cóż to ma znaczyć?... — zawołał Buckingham tak gwałtownie, że obecni cofnęli się, czekając na niezawodne starcie.
— To znaczy, panie, — odpowiedział Guiche, blednąc, że kazałem wystawić to mieszkanie dla mnie i moich przyjaciół, jako jedyne schronienie ambasady francuskiej i że je zamieszkam wraz z moimi przyjaciółmi, dopóki silniejsza wola, albo raczej wyższa od pańskiej z niego mnie nie odwoła.
— Zapewne ta — odpowiedział Buckingham, chwytając rękojeść szpady.