— Tak sądzę, że sen mnie pokrzepi.
— Czy mam cię samego zostawić?
— Zostań; chcę z tobą pomówić.
— Nie pozwolę ci mówić, aż sam ciebie wybadam.
— Badaj więc.
— Ale bądź szczery.
— Jak zawsze.
— Czy wiesz, dlaczego Buckingham tak się wściekał?
— Domyślam się.
— On kocha księżniczkę, nieprawdaż?
— Przynajmniej tak można sądzić.
— Słuchaj mnie, to dzieciństwo.
— Tym razem mylisz się, Raulu, w jego oczach, ruchach, widziałem cierpienie, niewymowną boleść.
— Jesteś poetą, mój hrabio, wszędzie widzisz poezję.
— A przedewszystkiem miłość.
— Nawet tam, gdzie jej niema.
— Gdzie jest.
— Może i masz słuszność — odrzekł Raul po chwili milczenia. — sądzę jednak, że lord Buckingham nie jest niebezpieczny.
— Być może, ale natrętny. Przybywszy tutaj, o mało nie pokłócił nas z anglikami i gdyby nie twoja roztropność, kto wie, do czegoby nie przyszło.
— Ale jak potem spadł z tonu.
— Patrzyłem na to i osłupiałem, mówiłeś coś pocichu i cóż mówiłeś? Sądzisz, że kocha ją, mówisz, że namiętność nie tak łatwo ustępuje, dowodzisz, że niebardzo jest rozkochany.
Hrabia de Guiche takim tonem wymówił te ostatnie słowa, że Raul podniósł głowę. Szlachetna twarz młodzieńca objawiała niezadowolenie, łatwe do odgadnięcia.
— To, co mu powiedziałem — odrzekł Raul — chętnie i tobie powtórzę, oto treść: Panie, spoglądasz okiem zazdrości i ubliżającej zalotności na siostrę twojego króla, która nie jest twoją narzeczoną i nie może być twoją kochanką; uchybiasz
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.
— 140 —