Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.
—   16   —

Jeżeli zaś powiedzieć szczerze, nieufność względem Porthosa była zbyteczna, bo on o niczem złem nie myślał.
Być może, że uczuł w pierwszej chwili, na widok d‘Artagnana, pewne podejrzenie: lecz niebawem przyjaciel odzyskał swoje miejsce w jego sercu i najmniejsza chmura nie zaciemniała wielkiego oka Porthosa, spoglądającego kiedy niekiedy czule na przyjaciela.
Wysiadłszy ze statku, zapytał Porthos o konie i w rzeczy samej ujrzał je przy krzyżu, na zakręcie drogi pod Sarzeau, która prowadziła wprost do Vannes. Koni było dwa; jeden pana du Vallon, drugi zaś jego koniuszego. Albowiem Porthos miał koniuszego od chwili, gdy Mousqueton potrzebował wózka do przenoszenia się z miejsca na miejsce. D‘Artagnan sądził, że Porthos pośle koniuszego po konia i zamierzał sprzeciwić się temu postanowieniu. Lecz obawa była zbyteczna. Porthos rozkazał poprostu zsiąść służącemu z konia i czekać swego powrotu w Sarzeau, d‘Artagnanowi zaś ofiarował jego konia.
— Mój drogi, bardzo jesteś przezornym, — rzekł d‘Artagnan, siedząc na koniu koniuszego.
— Tym razem jest to grzeczność Aramisa; albowiem ja nie mam tu koni. Aramis oddał swoja stajnię do mojej dyspozycji.
— Dobre konie, piękne konie biskupie; — wtrącił d‘Artagnan, — prawdę mówiąc, Aramis jest rzadkim biskupem.
— To święty człowiek — odpowiedział Porthos, wznosząc oczy do góry.
— Widać bardzo się zmienił — odrzekł d‘Artagnan, — bo myśmy go zwykle znali jako bardzo światowego.
— Widać go łaska boska natchnęła, — odrzekł Porthos.
— Brawo!... — zawołał d‘Artagnan, — tem więcej pragnę zobaczyć kochanego Aramisa.
I dał koniowi ostrogę, a rumak uniósł go z nową gwałtownością.
— Do djabła!... jeżeli tak będziemy jechać; zamiast dwóch godzin, jednej będzie nam dosyć.
— Aby przejechać ile drogi?...
— Trzy mile.