szana i jakby olśniona i coraz bardziej w tył się cofała, pomimo znaków, dawanych jej przez Montalais.
Wszystko to było dla Raula nieodgadnionem, a biedny wicehrabia wiele potrzebował wiedzieć, aby się mógł uspokoić.
Udał się więc do panny de la Valliere i powitał ją z uszanowaniem.
Ludwika zmieszała się i nie mogła mówić; Montalais przybyła jej w pomoc.
— A co — rzekła — i my w Paryżu, panie wicehrabio.
— Widzę i cieszę się z tego — odpowiedział Raul z uśmiechem — lecz właśnie obecność pań wprawia mnie w podziw i pragnąłbym usłyszeć, jakim to sposobem się stało.
Malicorne zbliżył się ze swoim miłym uśmiechem.
— Oddal się, panie Malicorne — rzekła Montalais — a! jaki żeś pan nieznośny.
Malicorne przygryzł usta i cofnął się o dwa kroki, nic nie odpowiedziawszy.
Tylko uśmiech jego zmienił wyraz i ze szczerego stał się szyderczym.
— Pan chcesz objaśnienia, wicehrabio?... — zapytałał Montalais.
— Zdaje mi się, że słuszne moje żądanie; panna de la Valliere jest damą honorową...
— Dlaczegóż nie ma nią być, kiedy ja nią jestem?... — odrzekła Montalais.
— Żegnam panie — mówił Raul, widząc, że nie chciano mu wprost odpowiedzieć.
— Jesteś pan niezadowolony, wicehrabio.
— Ja?
— Niech powie Ludwika.
— Może pan de Bragelonne myśli, że godność jest dla mnie za wielka — wyjąkała Ludwika.
— Bynajmniej — odparł żywo Raul, — wiesz pani dobrze, że innego jestem przekonania, i że nawet tytułu królowej nie uważałbym dla ciebie za zbyt wielki. To tylko mnie zadziwia, że cię dzisiaj i niespodziewanie spotykam tutaj.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.
— 160 —