Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.
—   163   —

— Miałażbyś mnie już nie kochać?... — zapytał po chwili z westchnieniem.
— Ja tego nie mówię — cicho odpowiedziała Ludwika.
— Zatem powiedz, że kochasz, błagam cię; w tobie złożyłem wszystkie moje nadzieje i ciebie z wielu wybrałem dla prostoty i dobroci twego charakteru. Ludwiko, niech cię dwór nie olśniewa swym blaskiem; tu wszystko, co piękne, szpetnieje. Ludwiko, bez wybiegów, czy mam wierzyć słowom panny de Montalais?... Ludwiko, czyś dlatego przybyła do Paryża, że mnie nie było w Blois?...
La Valliere zarumieniła się i zakryła twarz rękoma.
— Tak, wszak prawda?... — zawołał Raul w uniesieniu — tak, niezawodnie dlatego przybyłaś. O!... kocham cię, jak nigdy nie kochałem. Dzięki ci, dzięki za to poświęcenie; lecz winienem się starać, aby cię osłonić od wszelkiej zniewagi i ochronić od wszelkiej plamy; Ludwiko, panna honorowa na dworze młodej księżniczki, w czasach lekkich obyczajów i płochej miłości, jest narażona na wszelkiego rodzaju zniewagi, to nie dla ciebie miejsce, Ludwiko; ażeby cię szanowano, musisz iść za mąż. Oto moja ręka, Ludwiko, podaj mi twoją.
— A twój ojciec?...
— Zostawia mnie panem mojej woli.
— Przecież...
— Rozumiem cię, Ludwiko, zażądam jego pozwolenia.
— O!... panie, zastanów się i rozważ... Zaczekaj.
— Zaczekać, to niepodobna; zastanawiać się?... Ludwiko, zastanawiać się, kiedy idzie o ciebie, podaj mi rękę, Ludwiko; jestem panem swojej woli, a ojciec ją zatwierdzi, zaręczam ci; podaj rękę, nie daj czekać i odpowiedz chociaż jeden wyraz, abym nie sądził, że dość ci było wstąpić na dwór, odetchnąć jego powietrzem i spojrzeć na uśmiech króla i królowej, ażeby się zmienić.
Zaledwie Raul wymówił te wyrazy, La Valliere zbladła jak śmierć, zapewne lękając się uniesienia młodzieńca.
Szybkiem więc jak myśl poruszeniem, podała Raulowi obie ręce. I, wyrwawszy je nagle, uciekła.