Kiedy hrabia de la Fere w towarzystwie Raula jechał do Paryża, Pałac Królewski był widownia sceny, którą Moliere nazwałby dobrą komedią.
Było to w cztery dni po ślubie, kiedy książę, zjadłszy naprędce śniadanie, przeszedł do przedpokoju ze zwieszoną wargą i zmarszczonemi brwiami, śniadanie było smutne. Księżna jadła w swoim apartamencie. Książę zatem w nielicznem przebywał towarzystwie. Kawaler Lotaryński i Manicamp byli jedynymi biesiadnikami, a przez trzy kwadranse śniadania, nikt nie wyrzekł ani słowa.
Manicamp, mniej zbliżony do księcia niż kawaler Lotaryński, śledził w oczach księcia przyczyny złego humoru. Kawaler Lotaryński, nie potrzebując niczego zgadywać, albowiem wiedział o wszystkiem, jadł z ogromnym apetytem, bawiąc się gniewem księcia i pomieszaniem Manicampa. Jedząc, zmuszał do pozostania przy stole księcia. Książe żałował nieraz, że pozwolił kawalerowi Lotaryńskiemu wywierać na siebie tak silny wpływ, który uwalniał go od wszelkiej etykiety. Książę to wznosił oczy w górę, to je opuszczał na pasztet, który kawaler atakował mężnie, wreszcie, znudzony, zaczął robić miny, którychby mu Arlekin pozazdrościł. Nakoniec, nie mógł wytrzymać i przy wetach, powstawszy rozgniewany, zostawił kawalera Lotaryńskiego przy śniadaniu. Widząc, że książę wstaje, powstał i Manicamp z serwetą w ręku. Książę spiesznie wybiegł do przedpokojów i zastawszy odźwiernego, wydał mu ci-