Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.
—   170   —

Lecz nagle zamilkł, a wszystko to, co miał na sercu, zebrało się w westchnieniu.
— Bo widzi mama... bo pewna kobieta...
— Czy chcesz mówić o swojej żonie?... — zapytała królowa z wyrazem żywej ciekawości.
— Tak, tak...
— O twojej żonie chcesz ze mną pomówić; dobrze, dobrze, mój synu. Jestem twoją matką, a żona twoja zawsze dla mnie obca, skoro jednak weszła w dom nasz, obchodzi mnie, i cokolwiek o niej powiesz...
— Moja matko — rzekł Filip — powiedz mi szczerze, czyś czego nie dostrzegła?
— Czegoś, Filipie!... to wyraz zatrważający. Czego, i cóż to ma znaczyć?
— Księżna jest ładna.
— Tak, więc cóż z tego?
— Ale nie jest to jednak piękność.
— Nie, ale z czasem może się stać pięknością, przekonaj się, jakie zmiany kilka lat na niej sprawiły. Zaręczam ci, ona się rozwinie; bo teraz ma zaledwie lat szesnaście. I ja w piętnastym roku byłam bardzo szczupła; bądź co bądź księżna jest ładna.
— Dlatego może się odznaczać.
— O! kobieta zwyczajna z jej wdziękami będzie znana, a cóż dopiero księżna.
— Ale ona była dobrze wychowaną?
— Królowa Henrjeta, jej matka, jest kobietą nieco zimną i zalotną, ale trudno jej zaprzeczyć najpiękniejszych uczuć. Wychowanie moralne księżniczki co do talentów mogło być zaniedbane, ale co do zasad wyborne; tak przynajmniej sądzę, znając ją z czasu pobytu we Francji; odkąd jednak powróciła do Anglji, nie mogę nic o niej powiedzieć.
— Co pani przez to pojmujesz?
— A! mój Boże; przecież nic innego tylko to, że niektórym osobom pomyślność zawraca głowy.