Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.
—   173   —

mnie mieszają; gniew twój zaślepia cię i dlatego, powtarzam... zastanów się.
— Nie potrzebuję zastanawiać się, bo widzę.
— Co widzisz?
— Widzę, że Buckingham nie opuszcza na krok mojej żony.
— Przyszedłeś więc do mnie, aby...
— Przyszedłem — przerwał Filip — aby oskarżyć i oświadczyć, że nie zniosę pana de Buckingham.
— I cóż uczynisz?...
— Poskarżę się przed królem.
— A król co ci odpowie?...
— O!... jeżeli nie zyskam sprawiedliwości, sam ją sobie wymierzę — odpowiedział Filip, z dziką energją, niezwykłą przy jego łagodnym charakterze.
— Co nazywasz sprawiedliwością?... — zapytała Anna Austrjacka z przestrachem.
— Chce, aby Buckingham opuścił moją żonę, wyjechał z Francji... dam mu poznać swoją wolę.
— Tym sposobem do niczego nie dojdziesz, mój drogi; jeżeli ty pogwałcisz gościnność, ja przeciw tobie odwołam się do surowości króla.
— Matko, ty mi grozisz!... — zawołał Filip zbolały — groźby, zamiast współczucia!
— Nie, ja ci nie grożę, ale miarkuję twoje uniesienie, mówię ci, że użyć przeciw panu de Buckingham, lub któremukolwiek Anglikowi, tak surowego środka, byłoby to zakłócić dwa przyjazne narody. Jakto!... książę, brat króla, nie umiałby znieść nawet prawdziwej obrazy, wobec politycznej potrzeby.
— O!... pani — odrzekł Filip — bądź dla mnie matką a nie królową, skoro do ciebie, jako syn przychodzę; pomiędzy mną a panem Buckingham dość będzie dwóch minut rozmowy.
— A właśnie ja tego zakazuję — rzekła królowa, — to nie jest godnem ciebie.
— Dobrze, ale objawię swoją wolę żonie.
— O!... — odrzekła Anna Austrjacka — nie udręczaj żony,