— Abym powracał do Londynu!... — zawołał książę.
— Tak, milordzie.
Książę załamał ręce ze smutkiem, co na kobiecie, usposobionej do czułych wspomnień, musiało uczynić wrażenie.
— Potrzeba tego — dodała królowa.
— Jakto?... — zawołał jeszcze, — potrzeba, abym wyjechał, abym uchodził; ażebym skazywał się na wygnanie?
— Abyś skazał się na wygnanie?... Milordzie, sądziłby kto, że Francja jest twoją ojczyzną!...
— Najjaśniejsza Pani, dla tych, którzy kochają, najmilszym jest kraj tych, których kochają.
— Ani słowa więcej, milordzie, — rzekła królowa; — nie zapominaj, do kogo mówisz!
Buckingham padł na kolana.
— Najjaśniejsza Pani, — rzekł, ty jesteś skarbem rozumu, dobroci, łaskawości; pani, nietylko swojem stanowiskiem jesteś pierwszą na święcie, ale i twojemi rzadkiemi przymiotami; pani, ja nic nie powiedziałem. Czyż wyrzekłem co, abyś mi tak surowo odpowiedziała?... pani, czy mnie zdradzono?...
— Tak zdradzono cię — odpowiedziała królowa stłumionym głosem.
— I któż to?... O!... pani, gdyby kto miał śmiałość widzieć to we mnie, czego ja sam nie chcę dostrzegać!...
— I cóżbyś na to uczynił?...
— Są tajemnice, które zabijają tych, co je odgadują.
— Ten, który odkrył twoją tajemnicę, szaleńcze, nie jest zabity, ani nie może być zabitym, albowiem zbrojny jest we wszelkie ziemskie prawa, to mąż, to pierwszy obywatel francuski, to książę orleański, mój syn!...
Książę zbladł.
— Jakżeś okrutna pani!... — rzekł.
— Tyś okrutniejszy, panie de Buckingham!... — rzekła Anna Austrjacka z melancholią, przechodząc z jednej ostateczności w drugą — od ciebie zawisło być spokojnym.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.
— 177 —