— Patrzaj więc, — mówił Porthos unosząc się na strzemionach, że aż koń zachwiał się pod nim — czy widzisz te piękną wieżę?...
— Aha!... widzę ją.
— To katedra.
— Jaka?...
— Ś-go Piotra. Teraz, patrz tam, w przedmieście, na lewo, czy widzisz krzyż?...
— Doskonale.
— To kościół Ś-go Paterna, ulubiony Aramisa.
— A!...
— Mówią nawet, że dawniej był to kościół biskupi w Vannes. Ale Aramis temu zaprzecza, a on jest uczony, jak mało.
— Mój drogi — odezwał się d‘Artagnan — bądź łaskaw lepiej mnie jeszcze objaśnię. Co to za wielki biały gmach, pełen okien?...
— To jezuickie kolegjum. Na honor, szczęśliwa masz rękę. Czy widzisz przy kolegjum ten wielki dom, z wieżyczkami w stylu gotyckim, jak powiada ten głupiec Getard.
— Widzę go i cóż?...
— Tu właśnie mieszka Aramis.
— Jakto?... nie mieszka w biskupstwie?...
— Biskupstwo leży w gruzach. Prócz tego biskupstwo leży w mieście, a Aramis lubi przedmieścia. Otóż dlatego, jak ci mówiłem, lubi kościół Ś-go Paterna, tu na przedmieściu, gdzie są kręgle i dom dominikański. Patrzaj, oto wieża, co aż w niebo się wznosi.
— Widzę ją.
— Dalej, uważaj, że przedmieście tworzy jakby oddzielne miasto. Ma swoje mury, wieże i fosy. Gdyby nasz statek nie potrzebował głębszej wody, moglibyśmy podpłynąć pod same okna Aramisa.
— Mój przyjacielu — zawołał d‘Artagnan — jak widzę, jesteś prawdziwą studnią wiadomości, źródłem dowcipnych i głębokich zarazem domysłów. Porthosie, ty mnie zadziwiasz, ale i wielbić siebie zmuszasz.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.
— 18 —