Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.
—   184   —

my coś do posagu, niema się o co troszczyć, dla Bragelonna to uczynię.
Athos skłonił się.
Król zauważył jednak jego obojętność.
— Od pieniędzy przejdźmy do godności — rzekł Ludwik — córka margrabiego de la Valliere, to dobrze; ale ten pan Saint-Remy przez kobiety przyćmił szlachetność rodu: a ty, hrabio, jak sadzę, wielką wagę przywiązujesz do szlachetności twego imienia?
— Ja, Najjaśniejszy Panie, najwięcej cenię przywiązanie do Waszej Królewskiej Mości.
Król zatrzymał się znowu.
— Słuchaj, hrabio, zadziwiasz mnie od samego początku rozmowy: przybyłeś prosić mnie o zezwolenie na ten związek, a wydaje mi się, jakbyś był zasmucony tem żądaniem. O! ja chociaż młody, ale rzadko się mylę, albowiem z jednymi poddaję rozwadze moją życzliwość, z drugimi nieufność przenikliwości, powtarzam ci więc, że twoje żądanie nie pochodzi ze szczerego serca.
— To prawda, Najjaśniejszy Panie.
— Przyznam się, że cię nie rozumiem.
— Kocham Bragelonna z całego serca — odpowiedział hrabia — że zaś zajął się panną de la Valliere i marzy o raju, nie chcę niszczyć jego złudzenia. To małżeństwo, jakkolwiek mi się nie podoba, za pozwoleniem jednak Waszej Królewskiej Mości, dla szczęścia Raula, niechaj dojdzie do skutku.
— Zobaczymy; a czy ona go kocha?
— Jeżeli Wasza Królewska Mość chcesz prawdy, powiem, ze nie wierzę w miłość panny de la Valliere, młoda, prawie dziecię, jest tylko upojona chęcią widzenia dworu, zaszczyt służenia księżnie zrównoważą czułość serca. Małżeństwo to będzie takiem, jakich wiele widać na dworach; lecz skoro Bragelonne pragnie go, niech się tak stanie.
— Ależ, hrabio, jak sądzę, nie jesteś, jak wielu ojców, niewolnikiem dzieci — rzekł król.