— Szalony!... nie możesz uczynić kroku, abyś nie spowodował upadku, a następnie śmierci.
— Zaklinam cię, nie przerywaj mi, Raulu; nie przekonasz mnie, bo powiadam ci naprzód, nie chcę być przekonanym. Daleko zaszedłem i cofać się nie mogę; tyle cierpiałem, że śmierć wydaje mi się dobrodziejstwem, Raulu, ja nietylko jestem szalenie zakochany, ale nadto do wściekłości zazdrosny.
Raul uderzył ręką w rękę z uczuciem, podobnem do gniewu.
— Mówmy wyraźnie, przyjacielu! — rzekł, — jesteś zazdrosny o męża?
— O!... nie, nie zazdroszczę szczęścia mężowi, ale kochankowi.
— Kochankowi!...
— Alboś tego nie dostrzegł, ty, co jesteś tak przenikliwym?...
— To jesteś zazdrosnym o pana de Buckingham.
— Śmiertelnie.
— Co u licha!...
— Lecz tym razem krótko skończymy rachunki, już uczyniłem krok stanowczy... wyzwałem go.
— Wyzwałeś go?...
— Czy wiesz o tem?...
— Wiem, ponieważ mi o tem doniósł. Czytaj.
I podał hrabiemu de Guiche list, który odebrał jednocześnie z jego listem.
Guiche czytał z chciwością.
— Grzeczny człowiek — rzekł.
— Zapewne; książę jest grzeczny, a ja nie potrzebuję cię pytać, czyś grzecznie pisał do niego.
— Pokażę ci mój list, kiedy się udasz do niego ode mnie.
— Ależ to niepodobna, abym ja poszedł.
— Dlaczego?...
— Książę mojej rady zasięga, równie jak i ty.
— Ja sądzę, że mnie dasz pierwszeństwo. Słuchaj, oto co masz powiedzieć Jego książęcej mości: kiedykolwiek, dziś, jutro, chcę się z nim spotkać w Vincennes.
— Rozważ, co czynisz.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.
— 189 —